A dzisiaj będzie o modzie, naturalnie.
Ci co mnie trochę znają (a powiedzmy sobie szczerze, wystarczy jedno piwo w pubie, żeby sobie o mnie wyrobić jakieś zdanie), to wiedzą o moim niepowtarzalnym stylu ubierania się – wymięta podkoszulka, dżinsy, i rozpinany sweter absolutnie nie pasujący do koloru podkoszulki, jeśli jest zimno. Otóż w Wielkiej Brytanii styl ten jest znakomicie kopiowalny, powiem wiecej, jakoś drastycznie nie odstaję od przeciętnego tubylca. Koncepcja „facet ubiera to co akurat leży na wierzchu w szafce” jest tutaj powszechnie szanowana, i gdybym zaczął ubierać się bardziej przemyślanie, odczytane zostałoby to jako sygnał że być może kocham inaczej, lub, co gorsza, że mi zależy, że się staram. A to już tutaj niemal grzech :)
Pamiętam sytuacje, kiedy po raz pierwszy (i jak na razie, na szczęście, ostatni) przyszedłem do pracy w marynarce i koszuli z kołnierzykiem (spotkanie mieliśmy z duuuużym klientem i szef zarządził mobilizację), to szok dla całego budynku był taki duży, że sam słyszałem, jak na portierni o tym potem plotkowali :)
Niestety, zasada „niezdarności” dotyczy tylko mężczyzn. Kobiety mają tutaj przechlapane. Autorka pewnej znanej książki twierdzi, że każda kobieta jest tutaj rozdarta wewnętrznie przez dwa wzajemnie wykluczające się pomysły: z jednej strony, każda chce wyglądać inaczej, wyróżniać się, z drugiej strony, żadna nie chce odstawać. Musze powiedzieć, że obserwacja ta znajduje znakomite potwierdzenie w rzeczywistości.
Oczywiście, przebiegła Malżowina skrzętnie to wykorzystuje. Ponieważ odstaje już chociaż przez sam fakt bycia emigrantem, więc jest w stanie skoncentrować się tylko na fajnym ubieraniu, bez tego całego bagażu „jak wkładam to, to znaczy, że jestem taka a taka”. I to się podoba, to się musi podobać. Po przefarbowaniu włosów, na drugi dzień jej szefowa przyszła z takimi samymi, tylko mniej udanymi :)
Po pierwsze więc, sprawa marek. To, kim człowiek jest w Zjednoczonym Królestwie, definiowane jest przez marki, jakie nosi. W pracy Malżowiny doszło do tego, ze jak przyszła kiedyś w bolerku, kobity wywrócily na wierzch ten jej tużurek, byleby tylko zobaczyć metkę. I oczywiście trafiła kosa na kamień, bo nikt tu nie wie, czy marka Rzgów jest dobra, czy zła, a nawet jak to wymówić :)
A już plastikowe korale, sprzedawane na odpuście we Włocławku, wprost oszołomiły całe jej biuro. W ogóle, jeśli kobieta nosi korale, jest elegancka. Można mieć na sobie czerwone rajtuzy, zielone spodnie bojówki, czarną podkoszulkę i ogromne białe korale – i jest się elegancką. Sorry, koleżanko R, ale musialem :)
Po drugie, sprawa kultur. Jest tutaj ponad dwieście różnych nacji, w związku z czym nie ma czegoś takiego jak przeciętny sposób ubierania się. Wystarczy wyjść w niedzielę na ulicę, by przekonać się, że to co my odbieramy np. jako pidżama, może być dla kogoś eleganckim, odświętnym wdziankiem do kościoła. To działa także w odwrotną stronę, np. jak kiedyś po pracy szliśmy pić z grupą pracowników policji (nie-mundurowi), to chłopaki przed pójściem do pubu wyskoczyli ze swoich pracowych ubrań (marynarki, koszule) i założyli pomięte podkoszulki w poziome paski. Oczywiście ja nie musiałem, bo ja jestem ubrany jak do wyjścia zawsze :)
Po trzecie, sprawa cen. Cena to ilość pieniędzy, za którą klient kupuje, nijak się ma do wartości rzeczy. Czyli ta sama rzecz w sklepie na Peckham może być nawet pięć razy tańsza niż w butiku na Oxford Street. Sprawdzone przez Małżowinę :) No i druga strona medalu – niektóre rzeczy są stosunkowo tanie, i np. Debbie (urocza kobieta), jak kupuje podkoszulki czy bluzki, to kupuje zawsze ten sam model w paru kolorach. Bo, jak sama mówi, nie wie od razu, do czego to jej będzie pasować :)
Po czwarte, i ostatnie mam nadzieję, bo ile można pisać na tak nudny temat, ubiór każdego, to mniej lub bardziej, jego własna prywatna sprawa. Nie przesadzę jak mówię, że jeśli ubrałbym się tylko w prześcieradło i wyszedł na ulicę, nie wzbudziłbym jakiegoś większego zainteresowania. Chyba, że miałbym do tego torebkę z ostatniej kolekcji Kate Moss – wtedy kobiety oglądałyby się za mną, murowane :) A może nawet kilku facetów też :)
Chetnie ponownie zatrzymalem sie na Twojej stronie .niestety ,temat mody jest dla mnie zupelnie obcy totez poczytalem sobie troche starszych wpisow.Masz bardzo fajny styl prowadzenia opowiadania .Pozdrowienia.
No bardzo mi miło :)
Niestety, Małżowina, mój samozwańczy menago, pojechała totalnie ten tekst o modzie, bo jest za długi i za mało śmieszny.
Nie bardzo mogę się nie zgodzić, w końcu to żona :)
czesc kochani!! BLOG JEST ZA-JE-FAJNY!!! nie wiedzialam Lukaszku, ze masz taka swade w pisaniu!! swoj nudny dzien WUPowski zaczynam od Waszego blogu i nie moge sie doczekac nastepnego wpisu!!! mam nadzieje, ze posmieje sie nie raz!!! caluski i pozdrowionka dla Malzowinki!!!! do uslyszonka na laczach elekronicznych!!!!
W Polsce niestety aktualne jest nadal powiedzenie „jak cię widzą tak cię piszą”:(
Wychodzisz do sklepu po bułki a tu zaczynają sie komentarze na temat twojego rannego:)wyglądu.
Najbezpieczniej wychodzić w pełnym makijazu i wizytowym stroju, nawet do śmietnika.
Czytają artykuł Minia, o tym, że w Anglii można wyjść nawet w prześcieradle i nikt nie zwróci na Ciebie uwagi, człowiek nie może uwierzyć, że żyje w tak ,,zaściankowym” kraju. Chociaż z drugiej strony, jak sobie przypomnicie aferę z prezesm Banku Światowego, który po zdjęciu butów przed wejściem do meczetu, ukazał całemu światu dziurawe skarpetki…to w człowieku budzi się estetyka i pragnie zadbać o swój wygląd, nie dla innych, ale dla siebie, i własnego poczucia wartości, żeby móc sobie powiedzieć „chociaż pijak, ale pan”:):)
w Polsce tez moze kiedys tak bedzie :D jeszcze tylko troche trzeba poczekac, ale w wiekszych miastach juz widac pewne zroznicowania ludzi i widac, ze ludzie mniej zwracaja na to uwage :)
pozdrawiam