Jakby jeszcze kto nie wiedział, metro w Londynie strajkuje. To, co się dzieje, przechodzi po prostu ludzkie pojęcie. Małżowina jechała dziś z pracy nieco ponad 1.5h, korzystając z dwóch autobusów oraz pociągu. To jednak jest i tak słaby wynik w porównaniu do koleżanki L, której podróż zajęła 4h. Na ulicach horror. Kilometrowe korki, w autobusach tłok taki, że na niektórych przystankach nawet się nie zatrzymują. Widać wyraźnie, co by było gdyby w Londynie nie było metra. Cytując klasyka, nie byłoby bandyctwa, nie byłoby łachmactwa, nie byłoby niczego.
Londyńczycy radzą sobie z tym armagedonem całkiem nieźle, wszyscy są twardzi jak kurs funta szterlinga, część nawet przerzuciła się na chodzenie. Podobno widok na głównym moście Londynu w okolicach ósmej rano jest niezapomniany. Tysiące, dosłownie, mężczyzn wyglądających niemal identycznie – czarny garnitur, jasna koszula, krawat i czarna teczka w ręku.
Na zdjęciu: Należy to przemnożyć przez 1000, i będzie się miało wyobrażenie o sytuacji na London Bridge.
Bo bycie Londyńczykiem oznacza bycie twardym. Boleśnie przekonujemy się o tym codziennie z szefem A, kiedy zamiast pysznych kanapek na lunch, wypijamy po kubeczku zupy. Nie to, że jesteśmy chudzi inaczej, szerocy, mamy grube kości, czy mało sie ruszamy. Ustalmy, że lubimy tą cholerną zupę, tak będzie lepiej. Dla wszystkich.
Wcześniej pił z nami zupkę także szef J, ale od kiedy przez pomyłkę wlał mleka do kubków z rosołem, bo myślał że to herbata, już nie należy do naszego klubu. Co ciekawe, szef J i szef A wypili te swoje breje. Bo, cytując kolejnego klasyka, twardym trzeba być, nie mientkim.
Najnowsze komentarze